Uwaga, ten wpis nie jest sponsorowany, lecz inspirowany.
Interesują mnie i czytam blogi oraz serwisy blogowe autorów, których w różnym stopniu lubię: bardziej, mniej lub w ogóle. Nie ukrywam, że czasem trudno mi dystansować się do zastanych treści - polifonia informacji oraz moich osobistych sympatii i uprzedzeń jest duża. Dyscyplinuje mnie jednak doświadczenie antropologiczne (choć niektórzy twierdzą, że właśnie działa ona jak płachta na byka) ;) Niemniej jednak cenię sobie obserwację kierunków kreacji i autokreacji blogosfery; zwłaszcza ciekawią mnie kwestie definiowania statusu blogowego sukcesu oraz przykazań i poradników dla marek kierujących się na współpracę z blogerem.
Nie prowadzę bloga według excela i nigdy jeszcze nie udało mi się zarobić na Cakes and the City - nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że się nie udało. Za mały ruch na blogu, niezbyt imponujące statystyki fanpage'a. Nie otrzymuję również żadnych obrandowanych darów, ale też i nie zazdroszczę obrastania w takowe i mantry spowiadania się z nich instagramami. Z drugiej strony - hipotetycznie - jako przedstawicielka marki składającej ofertę blogerowi musiałabym nagimnastykować się bardziej niż na pilatesie żeby sprostać ekskluzywnej etykiecie kontaktów i wymiany informacji. Nadal podtrzymuję swoją opinię wyrażoną w trakcie Blog Forum Gdańsk 2011 o konieczności edukacji marek, ale też i o wartości poszerzania własnych horyzontów w temacie social mediowego marketingu. Coraz częściej jednak obserwuję skupianie się na formalizmie (a nie na treści) kontaktów marka - bloger z naciskiem na wyróżnienie tego ostatniego dla samego wyróżnienia. Z jednej strony nie dziwi mnie to, bo gdyby istniał Klub NN (Nieanonimowych Narcyzów), byłabym mu wyjątkowko wierna, z drugiej strony zaś... ;)
Są to wytyczne z ostatnich paru godzin, dni, tygodni, które zaczerpnęłam od przodowników i przodowniczek blogosfery, jak również od tych w zadyszce ich doganiających. Wytykam te wytyczne żeby nakreślić kontekst okoliczności w skali mikro, jednak celujących w duży i konkretny problem; oto właśnie ja - świadomie i dobrowolnie - znalazłam się w sytuacji, w której zwróciłam się do marek... oferując im swoją przestrzeń na blogu i prosząc o pomoc - tematem skupienia uwagi nie byłam wcale ani ja, ani Cakes and the City, ani tym bardziej dane miejsce czy firma. Miałam nadzieję, że w ten sposób również będą myśleć adresaci moich maili, ale już wiem, że nigdy się tego nie dowiem ;)
Są to wytyczne z ostatnich paru godzin, dni, tygodni, które zaczerpnęłam od przodowników i przodowniczek blogosfery, jak również od tych w zadyszce ich doganiających. Wytykam te wytyczne żeby nakreślić kontekst okoliczności w skali mikro, jednak celujących w duży i konkretny problem; oto właśnie ja - świadomie i dobrowolnie - znalazłam się w sytuacji, w której zwróciłam się do marek... oferując im swoją przestrzeń na blogu i prosząc o pomoc - tematem skupienia uwagi nie byłam wcale ani ja, ani Cakes and the City, ani tym bardziej dane miejsce czy firma. Miałam nadzieję, że w ten sposób również będą myśleć adresaci moich maili, ale już wiem, że nigdy się tego nie dowiem ;)
Analizując wyżej wspomniane trendy, postulaty i aktualne lajki, otrzymałam wiadomość od Roberta Włodarka zaangażowanego we Wrocławski Bieg Nadziei; w tym momencie zaczyna się podróż w (niedaleką) przeszłość.
Jest 12. czerwca 2012 roku.
Robert pyta mnie na fb czy - jako blogerka - zechciałabym dołączyć do akcji charytatywnej piekąc ciasta i sprzedając je w czasie wydarzenia. Nie odpowiadam od razu i proszę o parę godzin do namysłu. Budżet na składniki jest malutki, temperatura za moskitierą - już wtedy wymowna, mój wolny czas od paru tygodni nie istnieje. Mrugam do piekarnika, kładę dłonie na klawiaturze i uśmiecham się... Projekt "Ciasta w biegu" właśnie powstał i był całkowicie w moich rękach :)
Biorąc pod uwagę opisane powyżej mainstreamowe kategorie wartości bloga i bycia power blogerem od razu można odpowiedzieć na jeszcze niezdane pytanie. I ta odpowiedź brzmi: będzie ciekawie.
Czyli ciężko ;)
Wymyślam sobie, że napiszę maila w imieniu inicjatywy Wrocławskiego Biegu Nadziei do wybranych restauracji we Wrocławiu z prośbą o zapewnienie składników na wypiek ciast oraz o możliwość wypieku ciast na miejscu przeze mnie. Wybrałam miejsca młode, smaczne i najwyraźniej świadome social mediowo (mówiąc na wyrost) - to znaczy takie, które mają swój fanpage i nawet o niego dbają. W zamian zaoferowałam promocję na blogu, wpis dedykowany itp. Zdawałam sobie sprawę z tego, że logistyka manewrów obcej osoby w kuchni może być problemem, nie wspominając o BHP, Sanepidzie itp. Miałam na to swoje propozycje i rozwiązania. Nie chodziło tu jednak w ogóle ani o mnie, ani o blogowe promo - chodziło o wsparcie dla Kuby Piśmiennego. Nikt mi nie odpisał i przez cztery dni żyłam z wizją, że nie wywiążę się, tak jak powinnam, ze zobowiązania wsparcia inicjatywy.
Dziękuję raz jeszcze Piekarni-Cukierni Marian Bąkowski, szczególnie zaś właścicielowi Panu Marianowi Bąkowskiemu, Pani Katarzynie Bąkowskiej oraz Panu Damianowi Bryjakowi.
Dziękuję także Małgosi Garbarek, która przypomniała mi o świecie poza facebookiem i przywróciła w niego wiarę, i dzięki której udało nam się wspólnie pomóc Kubie Piśmiennemu.
Dowiedziałam się i wzięłam udział w inicjatywie, ponieważ jestem blogerką. Ciasta zostały sprzedane (i zebrały najwięcej funduszy!), ponieważ były pyszne - nie dlatego, że upiekłam je, między innymi, ja, niesławna blogerka.
Nie samym lansem żyje bloger.
Jest 12. czerwca 2012 roku.
Robert pyta mnie na fb czy - jako blogerka - zechciałabym dołączyć do akcji charytatywnej piekąc ciasta i sprzedając je w czasie wydarzenia. Nie odpowiadam od razu i proszę o parę godzin do namysłu. Budżet na składniki jest malutki, temperatura za moskitierą - już wtedy wymowna, mój wolny czas od paru tygodni nie istnieje. Mrugam do piekarnika, kładę dłonie na klawiaturze i uśmiecham się... Projekt "Ciasta w biegu" właśnie powstał i był całkowicie w moich rękach :)
Biorąc pod uwagę opisane powyżej mainstreamowe kategorie wartości bloga i bycia power blogerem od razu można odpowiedzieć na jeszcze niezdane pytanie. I ta odpowiedź brzmi: będzie ciekawie.
Czyli ciężko ;)
Wymyślam sobie, że napiszę maila w imieniu inicjatywy Wrocławskiego Biegu Nadziei do wybranych restauracji we Wrocławiu z prośbą o zapewnienie składników na wypiek ciast oraz o możliwość wypieku ciast na miejscu przeze mnie. Wybrałam miejsca młode, smaczne i najwyraźniej świadome social mediowo (mówiąc na wyrost) - to znaczy takie, które mają swój fanpage i nawet o niego dbają. W zamian zaoferowałam promocję na blogu, wpis dedykowany itp. Zdawałam sobie sprawę z tego, że logistyka manewrów obcej osoby w kuchni może być problemem, nie wspominając o BHP, Sanepidzie itp. Miałam na to swoje propozycje i rozwiązania. Nie chodziło tu jednak w ogóle ani o mnie, ani o blogowe promo - chodziło o wsparcie dla Kuby Piśmiennego. Nikt mi nie odpisał i przez cztery dni żyłam z wizją, że nie wywiążę się, tak jak powinnam, ze zobowiązania wsparcia inicjatywy.
Zaangażowanie w blogosferę powinno wpływać na kreatywność, ale dopiero teraz widzę, że wpadłam w pułapkę blogowego state of mind, bo kiedy moja przyjaciółka Małgosia Garbarek podpowiedziała mi piekarnię z Rogowa Sobóckiego, dokąd udaje się regularnie po chleb... byłam pełna wątpliwości. Przez cały czas bowiem uparcie czekałam na znak ze strony wrocławskiej ;) Napisałam jednak maila do piekarni - tym razem bez żadnych oczekiwań. Byłam mile zaskoczone kiedy następnego dnia rano otrzymałam telefon potwierdzający chęć pomocy Kubie. Właśnie: "chęć pomocy Kubie" była jedynym argumentem wyartykułowanym przez Panią Katarzynę Bąkowską, z którą miałam przyjemność kontaktować się i która - za zgodą Pana Marian Bąkowskiego, właściciela i szefa Piekarni-Cukierni Marian Bąkowski - wsparła wszystkie nasze wspólne działania.
O działalności piekarni można przeczytać: "Jesteśmy rodzinną firmą osadzoną od kilku pokoleń na terenie Sobótki i okolic góry Ślęży. Siedziba naszej firmy mieści się w Rogowie Sobóckim przy ul. Wrocławskiej 55.W budynku tym już ponad 130 lat temu funkcjonowała piekarnia pod szyldem "Backerei u. Warenhandlung". Po wojnie w roku 1946 piekarnię przejął senior rodu, Konstanty Bąkowski. Od tamtego czasu rodzina Bąkowskich na stałe związała się z produkcją pieczywa. Od roku 1983 tradycje rodzinne przejął po ojcu, mistrz piekarstwa i cukiernictwa, Marian Bąkowski. Obecnie zakład prowadzi Pan Marian wraz z żoną Elżbietą i dziećmi."
Dziękuję serdecznie Panu Marianowi Bąkowskiemu za aprobatę dla inicjatywy oraz za niezwykłe wsparcie i tym samym zapraszam na relację z wizyty w Rogowie Sobóckim :)
Dziękuję serdecznie Panu Marianowi Bąkowskiemu za aprobatę dla inicjatywy oraz za niezwykłe wsparcie i tym samym zapraszam na relację z wizyty w Rogowie Sobóckim :)
Jestem w raju :) |
W Krainie Cukierni :) Wszystko było ogromne i czułam się jak Alicja w Krainie Czarów ;) |
Na miejscu czekało na nas 14 upieczonych ciast, które leniwie chłodziły się, urzekając swoim zapachem :) |
Ciasta w truchcie - jeszcze nie w biegu - czyli w trakcie wypieku: na kruchym spodzie, z owocami i z bezą. |
Jak niektórym wiadomo, pieczenie i fotografowanie to moje słabości, więc chętnie zamieniłam się z Gosią ;) Gosia prowadzi szkołę językową na wrocławskim Oporowie ASK FOR MORE - bardzo się cieszę, że w tej sytuacji Gosia kierowała się swoją filozofią "ask for more"... more than social media ;) |
Wnętrze cukierni i kącik dla dzieci :) |
Słodka oferta cukierni od razu oswoiła mnie z miejscem - ciasta wyglądają pysznie i mogłyby być upieczone przez moje kuzynki i ciotki (moje guru i znane specjalistki)... Ja jeszcze nie mam odwagi ;) |
Kierunek Rogów Sobócki :) |
Dziękuję raz jeszcze Piekarni-Cukierni Marian Bąkowski, szczególnie zaś właścicielowi Panu Marianowi Bąkowskiemu, Pani Katarzynie Bąkowskiej oraz Panu Damianowi Bryjakowi.
Dziękuję także Małgosi Garbarek, która przypomniała mi o świecie poza facebookiem i przywróciła w niego wiarę, i dzięki której udało nam się wspólnie pomóc Kubie Piśmiennemu.
Dowiedziałam się i wzięłam udział w inicjatywie, ponieważ jestem blogerką. Ciasta zostały sprzedane (i zebrały najwięcej funduszy!), ponieważ były pyszne - nie dlatego, że upiekłam je, między innymi, ja, niesławna blogerka.
Nie samym lansem żyje bloger.
czekałam na ten wpis. z czystej ciekawości, głównie w temacie "jak to się udało". czytając pierwszych kilka akapitów potakiwałam głową (od kilku dni sama myśląc o założeniu fb WNZ, czytając wpisy najbardziej znanych blogerów o wpływie na to, na tamto, markach i innych podobnych)i serce urosło mi trzykrotnie kiedy dobrnęłam do końca. cholera! (wybacz) no ale cholera! da się! można współpracować, nie współpracując (przynajmniej nie tak, jak to jest ogólnie blogowo-markowo przyjęte). można chcieć współpracować z blogerem i NIE CHCIEĆ od niego niczego (wpisów sponsorowanych itp.)poza wsparciem konkretnej inicjatywy. przywróciłaś mi wiarę (wróć - Państwo Bąkowscy przywrócili), w to, że można realizować fajne projekty, bo można znaleźć fajnych chętnych do takiej realizacji (ale najwyraźniej nie w dużych miastach ;)). PS zdjęcie numer 3 obłędne - Cakes and the City w całej okazałości :)
OdpowiedzUsuńukłony i oklaski dla Twojej konsekwencji i trwaniu w idei "bloga dla celów wyższych" - wyższych niż dwie saszetki herbaty czy paczka przeterminowanych bakalii, jak to już bywało w historii sponsoringu blogosfery kulinarnej... podoba mi się Twoje podejście, podpisuje się pod tym obiema łapkami:) i życzę ci dalszych sukcesów na tym polu:)))
OdpowiedzUsuńRewelacja! Gratuluję dobry chęci i super wykonania! Kawał dobrej roboty :)
OdpowiedzUsuńCudowna sprawa zobaczyć takie coś od wnętrza!
OdpowiedzUsuńMagda! I za to właśnie Cię KOCHAM!!!! Jesteś WIELKA!
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod goh. i trzymam kciuki za nasze sierpniowe spotkanie:)
Super sprawa, gratuluję :)
OdpowiedzUsuńPani Magdo, gratuluję odwagi napisania tego tekstu, gratuluję podejścia do tematu i wierzę w to, że tym tekstem uświadomiła Pani niektórym blogerom, co to znaczy zrobić coś od siebie, a nie czekać, aż coś się wydarzy samo. Ukłony.
OdpowiedzUsuńchodź czytam Panią od dawna, nigdy nie komentuję jednak, bo ja z tych niekomentujących jestem.
Jeszcze raz gratuluję pomysłów na siebie, na bloga i pokazania nam innego spojrzenia.
Pozdrowienia z Gdyni.
Świetna inicjatywa, a także tekst. Przebojowa i odważna z Ciebie babka, lubię to :)
OdpowiedzUsuń:) Też tak mam , że myślę sobie, że mój blog jest mało ważny. Ale szczerze to nieważne. Robię go dla siebie i dla wielu osób, które cenią moje gotowanie i pisanie. Nie piszę dla mas, ale dla tych, którzy chcę mnie czytać. Nie mam wielu statystyk, nie mam także wielu "lajknięć fanpejdża" , ale to nieważne. Czasem upiekę na akcję charytatywne, czasem na zbiórkę finansów naszej scholi.
OdpowiedzUsuńJakby nie było blogi dają nam wiele satysfakcji i twórcze poletko do ogarnięcia.
Pozdrawiam
Ania
Wspaniała przygoda, ale bym chciała się znaleźć kiedyś w takiej wieeeelkiej kuchni. I cieszę się bardzo, że takie akcje się udają, że są tacy ludzie. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńukłony z mej strony.
OdpowiedzUsuń